Co terapeuta
ma z terapii? Na takie pytanie zapewne najlepsza byłaby odpowiedź podkreślająca
altruistyczne aspekty zawodu. Satysfakcja z pracy, wynikająca z możliwości pomocy
innym, to zapewne odpowiedź, która powinna paść. Sądzę, że tak jest. Pomaganie
innym dostarcza satysfakcji, ale także odrobiny poczucia ważności, chociaż
gdyby było ich w nadmiarze byłoby to cokolwiek niepokojące.
Bycie terapeutą
to oczywiście zawód, a co za tym idzie sposób zarabiania. Pacjent, to jednocześnie
klient, dostarczający wymiernych korzyści. Przed takim rozumieniem mojego
zawodu trudno uciekać. Gdzieś podskórnie wydawać się może, że stoją one w sprzeczności
do kwestii pomocniczości wpisanego w ten zawód. Sprzeczność ta może poddawać w
wątpliwość intencje terapeuty. Zdarza się również, że pacjent przechodzący
kryzys, zastanawiając się czy kontynuować terapię, może zarzucić terapeucie, że
zainteresowanie, jakie wykazuje jest czysto zawodowe i mierzalne proporcjonalnie
do odpłatności za sesję. Nie sądzę, aby motywy finansowe, były jedynymi,
stojącymi, za decyzją o zostaniu terapeutą. Szczególnie, że w tym zawodzie rozpiętości
są duże. Jedni zarabiają krajowe minimum, inni zdecydowanie więcej. Niemniej
fakt pobierania pieniędzy za oferowaną pomoc, rozumianą, jako profesjonalną
usługę, wynikającą z umiejętności, szkoleń, konferencji, kursów i samorozwoju, nie
powinien dziwić. Nie przymierzając i nie porównując, ale czy lekarz lub strażak
są mniej pomocni, bo to ich profesja?
Jednak czy
satysfakcja z pracy lub osiągane przychody są najcenniejszymi korzyściami dla
terapeuty? W moim przypadku, jeśli miałbym wskazać, byłby to jeszcze inny
czynnik. Dzięki byciu terapeutą mam możliwość pozostawania blisko siebie.
Paradoksalnie kontakt z innymi sprawia, że bardziej słucham siebie i staram się
tak postępować, aby być w zgodzie ze swoimi potrzebami, jednocześnie uznając swoje
ograniczenia. Pozwala mi to również być bardziej wyczulonym na moich bliskich.
Na to czego oni oczekują, również ode mnie. Mam poczucie bycia lepszym dla
siebie i dla nich. Mam to przyjemne wrażanie bycia we właściwym miejscu, bycia
w punkt. Czuję, że jest to moja wyjątkowa korzyść.
Równie dobrze można zapytać: "Co kasjerka w Biedronce ma z pracy w Biedronce?". Odczuwam w tym wpisie potrzebę usprawiedliwienia się za odbieranie profitów finansowych, a tego typu potrzeby powinni mieć ewentualnie tylko księża w parafiach, także na luzie. Praca to praca - powinna być, jak najbardziej gratyfikowana finansowo. Tym bardziej, jeśli dotyczy tak trudnego gruntu, jakim jest ludzki umysł. Biedronek jest dużo. Borowikowa jedna.
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze, że pisze Pan też o tych korzyściach, które nie są oczywiste, a dla Pana są istotne. Dużo odwagi w ostatnim akapicie, bo pokazuje Pan, że Pańska praca z klientami niejako rzutuje na Pana życie prywatne i czerpie Pan z tego osobiste korzyści. Dla mnie to oczywiste, ale duża część terapeutów, w tego typu wypowiedzi, trzymałaby się strony czysto altruistycznej, spychając oczywiście na margines kwestie finansowe, a tym bardziej korzyści prywatne. Może dlatego nie mają blogów na bloggerze.
OdpowiedzUsuń