poniedziałek, 24 kwietnia 2017

"Nie ma pacjenta, jest człowiek"

W zeszłym tygodniu w mediach trwała promocja książki „Mali bogowie: O znieczulicy polskich lekarzy” Pawła Reszki, która jest przyjrzeniem się temu, jak funkcjonuje polska służba zdrowia i osoby w niej pracujące. Zetknięcie się z tą książką skłoniło mnie do zgoła innej refleksji.
Zacząłem się raczej zastanawiać, jak wygląda kwestia tych relacji w profesji znaczenie mi bliższej, a dotyczącej relacji terapeutycznej. Jakkolwiek by nie przebierać w technikach i metodach pracy, wszystkie one będą niewiele warte, jeśli zaniedba się tą podstawową, jaką jest nawiązanie relacji z pacjentem. Budowa więzi i zrozumienia jest kluczem do osiągnięcia czegokolwiek w terapii. Zacząłem się zastanawiać jednak, jak w lecznictwie uzależnień wygląda kwestia zwykłego szacunku do pacjenta i moich doświadczeń z tym związanych.
Nie tak dawno na grupie pacjent opowiedział, jak został usunięty z ośrodka stacjonarnego, usunięty z terapii, ponieważ pani terapeutka, oskarżyła go o to, że sam nie napisał pracy. Ze zdziwieniem odkryłem, że terapeutka, która zawyrokowała o jego byciu w terapii i leczeniu pacjenta, w jakimś sensie o jego życiu, była osobą młodą. Inny z pacjentów przygotowuje się w lęku do rozpoczęcia kolejnej "stacjonarki". Lęk dotyczy tego, że będą kazali mu pisać, a z pisaniem ma problem wynikający z niedowładu ręki. Czy tego powinien obawiać się ktoś, kto ma problem z używaniem substancji? Słyszałem od moich mentorów w Broku o takich przypadkach i uczulany przez nich byłem, że czas na zmiany w traktowaniu do pacjenta. Ireneusz Kaczmarczyk powiedział nam, młodym terapeutom, że jeżeli nie wierzmy w pacjenta, to mamy nawet nie siadać naprzeciwko niego.
Tak się złożyło, że na sobotniej domówce zostałem zagajony o opowiedzenie jakiś zabawnych przypadków. I nie chodziło tutaj o zabawne sytuacje z pracy, które mogą zdarzyć się zawsze, ale o rzucenie fajnych historyjek o tych wykoślawionych ludziach i wspólne pośmianie się nad tym.  Zostałem tą prośbą zaskoczony, tym bardziej, że jednym z proszących był student 3 roku psychologii. Po chwili zdałem sobie sprawę, że milczę dziwnie długo, czując jak wkurzam się na moich rozmówców. W końcu odparłem, że nie traktuję historii moich pacjentów, jako tematów do checheszków między chipsami a colą. Bo jak zabawna może być historia kobiety bitej przez męża, albo mężczyzny, który zapija zdradę żony? Może to kwestia młodości, a może tego, jak postrzegani są w społeczeństwie uzależnieni, których nie traktuje się, jak chorych, ale jak osoby gorszej kategorii.

Gdyby te ubiegłotygodniowe zdarzenia wystąpiły osobno, może nie oddziaływałyby tak na mnie, ale ich zbieżność czasowa sprawiła, że zastanowiłem się nad tym dłużej, co z kolei spowodowało, że  spojrzałem uważniej na kwestię moich własnych postaw. Jaki jestem dla przedostatniego pacjenta, kiedy zmęczenie daje o sobie znać, albo gdy jest on sprawcą przemocy, albo gdy słucha, a nie słyszy? Jak bardzo zgadzam się na język panujący między terapeutami, a który jednak niewiele ma czasem wspólnego z szacunkiem, bo gdy mówimy "enefzetoski" pacjent, to przecież już stygmatyzujemy. I nawet nie podejrzewam, aby terapeuci, których znam, nie mieli empatii i zrozumienia, ale raczej zapominamy po prostu, że język ma znaczenie. Antoni Kępiński powiedział, że „nie ma pacjenta, jest człowiek” i to chyba, każdy "enefzetowski" pracownik powinien pamiętać.

2 komentarze:

  1. "Nie tak dawno na grupie pacjent opowiedział, jak został usunięty z ośrodka stacjonarnego, usunięty z terapii, ponieważ pani terapeutka, oskarżyła go o to, że sam nie napisał pracy" - to była Bożena. Na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cała reszta smutna... Między tymi chipsami, a colą... Trudne życie terapeuty...

    OdpowiedzUsuń