poniedziałek, 22 maja 2017

CIEŃ RODZICA

Gdy pacjent przestał zażywać substancję psychoaktywną i jest gotowy sprawdzić dlaczego sięgnął po alkohol czy narkotyki, rozpoczyna się szczególny etap terapii. Pytanie dlaczego, jest cały czas obecne i często z ust pacjenta pada już podczas pierwszej wizyty. Uważam, że to bardzo ważne pytanie, ponieważ zrozumienie dlaczego alkohol/narkotyki stały się nieodzownym elementem życia, może być kluczem do zachowania efektów terapii i osiągnięć pacjenta.
Bardzo często pacjent odkrywa, że powodem sięgnięcia po używkę były problemy w relacjach z bliskimi. Ktoś pił, bo partner lub partnerka znaleźli kogoś nowego, albo czuje się opuszczony w związku, nie spełnia się w rolach współmałżonka czy rodzica. Często jednak pacjent odkrywa, że na obecne życie wpływ ma więź z rodzicem lub rodzicami. Nie zawsze na jakość tej więzi wpływa picie, któregoś z rodziców. Może ona zależeć również od tego co rodzic robi lub nie robi. Rodzic zbyt wymagający, wiecznie niezadowolony z osiągnięć dziecka, nie umiejący pochwalić, również może być powodem sięgnięcia po tę lub inna używkę. Nadopiekuńczy rodzic, tak wiele poświęcający dla dziecka, może być takim samym źródłem późniejszych problemów, jak ten niezwracający na dziecko uwagi. Z perspektywy gabinetu można nabrać przekonania, że każda rodzina jest dysfunkcyjna i cokolwiek by nie robili rodzice, to i tak narażają dziecko na konieczność podjęcia terapii w przyszłości.

Z czasem pojawiło się we mnie przekonanie, że rodzice to są „ci winni”. Dopiero później przyszła refleksja, że podobnie jak pacjent oni również mieli swój bagaż doświadczeń i to, co robili i jak robili, nie oznacza ich winy czy złej woli. Oni również mieli swoje problemy, swoje przeżycia, które na nich wpłynęły. Zdałem sobie sprawę, że zrozumienie ich jest również istotne, tak jak zrozumienie pacjenta.

poniedziałek, 15 maja 2017

TERAPEUTO POSŁUCHAJ SIEBIE

Gdy w końcu nastała spóźniona wiosna, rodzą się w głowie pomysły na spędzenie czasu wolnego. Możliwość wyjazdów, obcowanie z naturą, większa aktywność fizyczna, to wszystko w majowym słońcu staje się bardziej atrakcyjne. Niestety pracuję tak, że połowę soboty poświęcam pacjentom, więc weekendowe wojaże siłą rzeczy są ograniczone. Ponieważ czasu mam mniej, to z większą starannością dbam o to, aby dla własnego odpoczynku wykorzystać go bardziej. I wcale nie chodzi o intensywność przeżyć, ale o zastanawianie się czego potrzebuję i czego w danej chwili chcę. Posłuchanie ulubionej audycji w radio, czy poczytanie książki lub spacer z bliską osobą w pobliskim parku, mogą być tak samo relaksujące, jak dalsza wyprawa nad morze lub jezioro.
Niemniej zacząłem się zastanawiać, jak bardzo terapeuci skłonni są słuchać siebie. Jak radzą sobie z dbaniem o samych siebie? Często w trakcie terapii, pojawia się kwestia radzenia sobie ze stresem, odpowiedniego dbania o siebie, co przejawia się również w tym, jak pacjent odpoczywa od pracy, od trosk. Terapeuta uznaje, że ważne jest to dla pacjenta, a często zapomina, że ważne, to jest także dla niego. Powodów jest zapewne kilka. Raz będą to powody altruistyczne, raz merkantylistyczne. A czasem i jedne i drugie jednocześnie.
Wielu z nas poświęca swój czas wolny, który miał w ciągu dnia być poświecony na posiłek, regenerację, kawę, aby przyjąć jeszcze jednego pacjenta. Wielu z nas umawia się z pacjentem w godzinach wczesnoporannych lub wieczornych, chociaż oznacza to ponad 10 godzin pracy, ale pacjentowi nie pasuje przecież inni termin. Najtrudniej mają ci terapeuci, którzy pracują na własny rachunek, dla których każdy kolejny pacjent, oznacza źródło utrzymania. W takiej sytuacji trudniej odmówić i zadbać o siebie.
Część terapeutów z takich powodów lub z obawy o pacjenta, z obawy, że po dwóch tygodniach nie będą mieli do kogo wrócić, preferuje krótsze urlopy. Jeśli się tak dzieje, jest to sprzeczne z tym, co powinien wynieść pacjent z terapii. Przecież powinna ona mu służyć do tego, aby ostatecznie umieć sobie radzić w życiu bez terapeuty. Być może jednak to bardziej obawa o siebie.
Urlopy, święta, dni wolne są naturalne i zdarzać się będą poza terapią. Co więcej pacjenci raczej korzystają ze swoich urlopów w pełni. Plany urlopowe pacjentów i terapeutów nakładają się, przeplatają lub następują po sobie, co oznacza, mniejszą intensywność procesu. Niebezpiecznie jest dla pacjenta i terapeuty, branie przez tego ostatniego, odpowiedzialności za terapię i rezygnacja z własnego prawa do odpoczynku. Dla terapeuty, który na co dzień spotyka się z różnymi historiami ludzi, często trudnymi, odpoczynek jest nie tylko prawem, ale i obowiązkiem wobec siebie i pacjenta. Z przemęczonego terapeuty nie ma bowiem pożytku ani pomocy.

Terapeuta to taki zawód, który w pewien sposób wykracza poza godziny sesji. Oczywiście, że nie chodzi o to, że terapeuta ma być wzorem, ale ta osoba w gabinecie i ta osoba poza nim, powinny jak najbardziej być ze sobą spójne.  Skoro jest się tą osobą, która „wie, jak żyć”, to dlaczego tak trudno zastosować zasady, o których mówi się pacjentowi do siebie? Żeby móc zadbać o innych, trzeba najpierw umieć zadbać sobie. Przecież chodzi o nie byle co, ale o jakość życia właśnie.

poniedziałek, 8 maja 2017

TERAPEUTA BEZ UCZUĆ

Jaki powinien być terapeuta? Na to pytanie odpowiadaliśmy w szkole i zapewne odpowiadamy codziennie, wykonując swoją pracę. W wielu tekstach poświęconych tematyce, znajdują się rady dla terapeutów, jacy mają być, co mają robić. To, co mnie jednak zaczęło zastanawiać, to nie to jaki powinien być terapeuta w gabinecie, ale poza nim.
Zdarza się bowiem, że słyszę od moich znajomych, tych zarówno bliższych i tych dalszych, że mam nie „terapetyzować”, gdy o czymś rozmawiamy, albo uwagi, że złość terapeucie nie przystoi lub w ogóle, że jako terapeuta powinienem być spokojny, jak skała, czy właściwie odczuwający wieczną radność wynikającą z obcowania ze swoim prawdziwym ja. Taki jednorożec na łące, wśród czterolistnych koniczyn, wpatrzony w tęczę. 
Odnoszę wrażenie, że gdzieś funkcjonuje w społecznej świadomości, która przebija w wypowiedziach moich znajomych, obraz terapeuty, jako człowieka, który nigdy się nie złości, nie jest rozczarowany, smutny i nie przeżywa tego, co potocznie nazywa się negatywnymi emocjami. Zastanawiam się skąd taki obraz się bierze? Czy jest on wynikiem tego, co często pojawia się w gabinecie, a co dotyczy postrzegania uczuć jako takich, co wyraża się w tym, że dziewczynki słyszą, że nie mają się złościć, chłopcy zaś, że nie mają płakać. Tak, jakby istniał kanon emocji, których nie wolno wyrażać. Szczególnym przejawem takiego myślenia, jest stworzony przez Anglików gentleman, który jako osoba cywilizowana, nie daje się ponieść emocjom, bo nawet, gdy wyzywa na pojedynek, to robi to przecież kulturalnie i społecznie akceptowalnie. Emocje są naturalne, każdy ma prawo do swoich i trudno komuś powiedzieć, że źle coś odczuwa. Co innego z wyrażaniem i przezywaniem. To już jest sfera kultury. Zatem być może jest to konflikt pomiędzy naturą, a kulturą.
Skąd zatem bierze się przekonanie, że terapeuta, to ktoś kto ujarzmia emocje? Może dlatego, że stara się je jak najlepiej wyrazić. Nie wyobrażam sobie jednak terapeuty, który próbowałby je poskromić, zamknąć, ujarzmić. Przecież w całej naszej pracy, chodzi o to, aby pacjent wyraził swoje emocje, zobaczył je i ponazywał je oraz miał okazję je przeżyć. Bałbym się takiego terapeuty, który nie wyraża swoich emocji, opanowanego, jak głaz. Terapeuty bez uczuć.

poniedziałek, 1 maja 2017

PROSTE SŁOWA

Mój szef zawsze po sesji z nowym pacjentem pyta mnie o jakość relacji, czy udało się zadzierzgnąć nic terapeutycznego porozumienia. Gdy jestem pytany o relacyjność pierwszego kontaktu, czuję się nieco zakłopotany, ponieważ w jakiejś mierze traktuję kontakt z pacjentem, jako nasze wspólne przeżycie, intymne doświadczenie. Pomimo tego, że wiem, że nie jest to pytanie inwazyjne, ciekawskie, a wynikające z profesjonalnych pobudek, to jednak jakoś chcę je chronić. Pacjent obdarzył mnie przecież zaufaniem, które często przejawia się w słowach „jeszcze nikomu o tym nie mówiłem”.
Moi mentorzy w brokowskiej szkole również zwracali na to uwagę, aby dbać o ten aspekt terapii. Wydaje się, że nie bez powodu, na samym początku zajęć zachęcano nas do sięgnięcia po pozycję Wandy Sztander „Rozmowy, które pomagają”. Podkreślanie znaczenia podążania za klientem, zwracanie uwagi na empatyczność i otwartość, koncentracja na „tu i teraz”, mają sprzyjać nawiązaniu relacji terapeutycznej.
Niedawna towarzyska rozmowa z moim znajomym, który jest kuratorem, zeszła na temat naszej pracy. Kuratorzy, z którymi się spotykam, to najczęściej osoby z opowieści pacjentów, którzy przychodzą do ich domów. Zawsze zastanawia mnie, jak kuratorzy traktuję swoją pracę. Na ile są w niej urzędnikami, a na ile ludźmi. Pacjenci przejawiają różny stosunek do kuratorów, od niechęci, po przywiązanie i wdzięczność.
Miałem okazję usłyszeć opowieść drugiej strony. Kolega opowiedział o swoich doświadczeniach. Jedno był szczególnie ważne. Jego podopieczny, który był osobą uzależnioną od bardzo dawna, bez pracy i w zasadzie na granicy bezdomności, miał w sobie zasoby, aby dokonać zmiany w swoim życiu. Od kilku lat jest trzeźwy, ma pracę i układa sobie życie. Co jakiś czas dzwoni do mojego kolegi, chociaż już nie muszą pozostawać w relacji, aby opowiedzieć co u niego. Widocznie podtrzymanie kontaktu jest ważne dla tej osoby. To, co w tej historii jest najbardziej fascynujące, to interwencja mojego znajomego. Zadziwia go ona do dziś. Gdy usiadł naprzeciwko podopiecznego powiedział do niego, że widzi, że on da sobie radę i że całkiem do rzeczy z niego facet. Podopieczny lekko niedowierzając z nadzieją w głosie zapytał: „Czy Pan naprawdę uważa, że dam radę?”. Te z pozoru proste słowa, okazujące wsparcie i wiarę w drugiego człowieka, stanowiły początek jego zmiany. Dostał niby nic, a jednak tak dużo.
Rozmowa ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że na początku najważniejsze jest wsparcie i zrozumienie. Zanim pojawi się miejsce na pracę terapeutyczną, najpierw jest spotkanie człowieka z człowiekiem.