Mój szef zawsze po sesji z nowym
pacjentem pyta mnie o jakość relacji, czy udało się zadzierzgnąć nic
terapeutycznego porozumienia. Gdy jestem pytany o relacyjność pierwszego
kontaktu, czuję się nieco zakłopotany, ponieważ w jakiejś mierze traktuję
kontakt z pacjentem, jako nasze wspólne przeżycie, intymne doświadczenie.
Pomimo tego, że wiem, że nie jest to pytanie inwazyjne, ciekawskie, a
wynikające z profesjonalnych pobudek, to jednak jakoś chcę je chronić.
Pacjent obdarzył mnie przecież zaufaniem, które często przejawia się w słowach
„jeszcze nikomu o tym nie mówiłem”.
Moi mentorzy w brokowskiej szkole
również zwracali na to uwagę, aby dbać o ten aspekt terapii. Wydaje się, że nie
bez powodu, na samym początku zajęć zachęcano nas do sięgnięcia po pozycję
Wandy Sztander „Rozmowy, które pomagają”. Podkreślanie
znaczenia podążania za klientem, zwracanie uwagi na empatyczność i otwartość, koncentracja na „tu
i teraz”, mają sprzyjać nawiązaniu relacji terapeutycznej.
Niedawna towarzyska rozmowa z
moim znajomym, który jest kuratorem, zeszła na temat naszej pracy. Kuratorzy, z
którymi się spotykam, to najczęściej osoby z opowieści pacjentów, którzy
przychodzą do ich domów. Zawsze zastanawia mnie, jak kuratorzy traktuję swoją
pracę. Na ile są w niej urzędnikami, a na ile ludźmi. Pacjenci
przejawiają różny stosunek do kuratorów, od niechęci, po przywiązanie i
wdzięczność.
Miałem okazję usłyszeć opowieść
drugiej strony. Kolega opowiedział o swoich doświadczeniach. Jedno był szczególnie
ważne. Jego podopieczny, który był osobą uzależnioną od bardzo dawna, bez pracy i w zasadzie na
granicy bezdomności, miał w sobie zasoby, aby dokonać
zmiany w swoim życiu. Od kilku lat jest trzeźwy, ma pracę i układa sobie życie.
Co jakiś czas dzwoni do mojego kolegi, chociaż już nie muszą pozostawać w
relacji, aby opowiedzieć co u niego. Widocznie podtrzymanie kontaktu jest ważne
dla tej osoby. To, co w tej historii jest najbardziej fascynujące, to
interwencja mojego znajomego. Zadziwia go ona do dziś. Gdy usiadł naprzeciwko
podopiecznego powiedział do niego, że widzi, że on da sobie radę i że całkiem
do rzeczy z niego facet. Podopieczny lekko niedowierzając z nadzieją w głosie
zapytał: „Czy Pan naprawdę uważa, że dam radę?”. Te z pozoru proste słowa,
okazujące wsparcie i wiarę w drugiego człowieka, stanowiły początek jego
zmiany. Dostał niby nic, a jednak tak dużo.
Rozmowa ta utwierdziła mnie w
przekonaniu, że na początku najważniejsze jest wsparcie i zrozumienie. Zanim
pojawi się miejsce na pracę terapeutyczną, najpierw jest spotkanie człowieka z człowiekiem.
"Rozmowy, które pomagają", to rozmowy, które są szczere i prawdziwe, nawet na najtrudniejsze tematy. Tak uważam. Nie ma co nawet książki na ten temat pisać. To proste przecież.
OdpowiedzUsuń