poniedziałek, 8 maja 2017

TERAPEUTA BEZ UCZUĆ

Jaki powinien być terapeuta? Na to pytanie odpowiadaliśmy w szkole i zapewne odpowiadamy codziennie, wykonując swoją pracę. W wielu tekstach poświęconych tematyce, znajdują się rady dla terapeutów, jacy mają być, co mają robić. To, co mnie jednak zaczęło zastanawiać, to nie to jaki powinien być terapeuta w gabinecie, ale poza nim.
Zdarza się bowiem, że słyszę od moich znajomych, tych zarówno bliższych i tych dalszych, że mam nie „terapetyzować”, gdy o czymś rozmawiamy, albo uwagi, że złość terapeucie nie przystoi lub w ogóle, że jako terapeuta powinienem być spokojny, jak skała, czy właściwie odczuwający wieczną radność wynikającą z obcowania ze swoim prawdziwym ja. Taki jednorożec na łące, wśród czterolistnych koniczyn, wpatrzony w tęczę. 
Odnoszę wrażenie, że gdzieś funkcjonuje w społecznej świadomości, która przebija w wypowiedziach moich znajomych, obraz terapeuty, jako człowieka, który nigdy się nie złości, nie jest rozczarowany, smutny i nie przeżywa tego, co potocznie nazywa się negatywnymi emocjami. Zastanawiam się skąd taki obraz się bierze? Czy jest on wynikiem tego, co często pojawia się w gabinecie, a co dotyczy postrzegania uczuć jako takich, co wyraża się w tym, że dziewczynki słyszą, że nie mają się złościć, chłopcy zaś, że nie mają płakać. Tak, jakby istniał kanon emocji, których nie wolno wyrażać. Szczególnym przejawem takiego myślenia, jest stworzony przez Anglików gentleman, który jako osoba cywilizowana, nie daje się ponieść emocjom, bo nawet, gdy wyzywa na pojedynek, to robi to przecież kulturalnie i społecznie akceptowalnie. Emocje są naturalne, każdy ma prawo do swoich i trudno komuś powiedzieć, że źle coś odczuwa. Co innego z wyrażaniem i przezywaniem. To już jest sfera kultury. Zatem być może jest to konflikt pomiędzy naturą, a kulturą.
Skąd zatem bierze się przekonanie, że terapeuta, to ktoś kto ujarzmia emocje? Może dlatego, że stara się je jak najlepiej wyrazić. Nie wyobrażam sobie jednak terapeuty, który próbowałby je poskromić, zamknąć, ujarzmić. Przecież w całej naszej pracy, chodzi o to, aby pacjent wyraził swoje emocje, zobaczył je i ponazywał je oraz miał okazję je przeżyć. Bałbym się takiego terapeuty, który nie wyraża swoich emocji, opanowanego, jak głaz. Terapeuty bez uczuć.

1 komentarz:

  1. "Taki jednorożec na łące, wśród czterolistnych koniczyn, wpatrzony w tęczę." - Ostatnio miałam przyjemność poznać właśnie takiego terapeutę, więc mogę zaświadczyć, że takowi, niestety, istnieją. Najgorzej, że są przekonani o swojej nieomylności bardziej, niż ich klienci, którzy to, ostatecznie, są w stanie wyobrazić sobie, że terapeuta to też człowiek, mający prawo do gorszego dnia, złości, smutku, czy zwątpienia. A jeszcze gorzej, niż najgorzej, jest w sytuacji, kiedy taki terapeuta usilnie podtrzymuje status Superbohatera, któremu emocje nie straszne, bo ich w ogóle nie odczuwa, albo odczuwa tylko te ładne i dobre. Ja się nie bałam "takiego terapeuty". Zaczęłam jedynie dążyć do podobnej jemu doskonołości i niemalże już czułam na moim czole uwypuklenie na kształt rogu jednorożca, gdy w jednym momencie, bajka się skończyła, a życie pokazało, że jednak jednorożce istnieją tylko w takich światach, jak np. świat pani Rowling, a ten niewiele ma wspólnego z psychoterapią. Odbiegając... To prawda. Spotykam się na każdym kroku ze stygmatyzacją: psychoterapeuta prześwietla mózgi wszystkich, jak leci. Nie ma co robić po pracy, tylko siedząc z kolegami w knajpie analizuje ich ruchy, gesty, słowa i, z klucza, oczywiście, wprowadza elementy terapii w niewidzialny dla otoczenia sposób, dlatego otoczenie o tym nie wie i jest, wiecznie poddane terapeutycznemu wpływowi bez swojej wiedzy i zgody. Nie wspomnę już o tym co terapeuta wyprawia w domu z żoną, lub dziećmi: wieczna psychoterapia! Nawet proste zjedzenie bułki z nutellą, nie jest takie proste, mając w rodzinie master Yodę z trzecim okiem. Tak właśnie myślą ludzie. Zresztą ja sama tak myślałam. Na szczęście wyszłam z amoku i doszłam do wniosku, że terapeuta jednak jest człowiekiem. Czasami nawet niezbyt zdrowym psychicznie, jak mój, osobiście poznany, jednorożec. Idąc takim stygmatyzującym tropem myślenia: onkolog nie powinien chorować na raka, stomatolog nie mieć nigdy próchnicy, a Święty Mikołaj opływać w prezenty, które sam sobie robi.

    Tym samym dziękuję za uwagę. Szkoda, że teraz dopiero okryłam tego bloga, no, ale skoro już odkryłam to nie pozostawię pod wpisami suchej nitki. Pozdrawiam :D Ola-Terapeutka.

    OdpowiedzUsuń