Im więcej
pracuję z pacjentami, tym więcej słyszę różnych opowieści o innych terapeutach.
Najczęściej dotyczą one oddziałów stacjonarnych. Najświeższy przykład jest z
poprzedniego tygodnia. Mój pacjent będący w kontakcie indywidualnym, ma
wyrok sądu o leczeniu na takim oddziale w kujawsko-pomorskim. Nie wspomnę,
który to oddział, ponieważ znam tylko relację pacjenta, a jednak warto by znać
relację terapeuty. Poza tym nie chcę wrzucać wszystkich terapeutów tego oddziału
do jednego worka, co byłoby, mam nadzieję, niesprawiedliwe. Niemniej strach
pacjenta ogarnia na myśl, że musi tam iść. Był już kilkukrotnie i wątpię, aby
ten raz miał coś zmienić. Na oddziale będą wymagać całkowitej abstynencji, a ja
w swojej pracy pracuję nad redukcją szkód. Wraz z pacjentem ustaliliśmy
ilość, którą może wypić. Jak na razie nie zbliżył się do tej granicy, a nawet zdarzyło
się, że w tygodniu nie sięgnął po alkohol. Ale nie o abstynencję się pacjent
martwi, ale o to, że będą kazali mu pisać. Ma niedowład ręki i dłuższe pisanie,
sprawia mu problem i ból. Nie jest tak sprawny i wie, że nie będzie nadążał.
Obawia się zatem, że terapeuta zarzuci mu, że się nie przykłada, że mu nie
zależy, nie chce trzeźwieć itp. Z obrazu, który wyłonił się
z tej opowieści, oddział ten wydał się miejscem, gdzie uzależniony jest
człowiekiem gorszej kategorii. Zanim otworzy usta już wiadomo, że będzie
kłamał. Pacjent mówił również, że za karę musiał pisać kilkaset razy na kartce
jakieś zdanie. Obraz jak z filmu o amerykańskiej szkole, gdzie uczniowie piszą na
tablicy „nie będę mówił na lekcji”. A przecież pacjenci, to często osobach w średnim
wieku. Nie wiem w czym robienie z nich uczniaków ma pomóc.
Od razu
przypomniała mi się opowieść innego pacjenta o tym oddziale, któremu terapeutka
pokazała drzwi, zarzucając, że oddana przez niego praca nie jest jego
autorstwa. Pacjent zarzekał się, że pisał sam. Dostał wybór, albo się przyzna,
albo opuści grupę. Pacjent opuścił terapię.
Osoba
uzależniona, jak każdy człowiek, przeinacza, umniejsza, kłamie, ale zakładam,
że część przytaczanych obrazów jest prawdą. Zresztą przeglądając karty moich
pacjentów w ośrodkach, w których pracuję, którzy leczą się siódmy, dziesiąty
rok, widzę jakie podejście do pacjenta miał wcześniejszy terapeuta. Najbardziej
dziwiło mnie wyrzucanie pacjenta dlatego, że przyszedł pod wpływem alkoholu.
Oczywiście, że w takiej sytuacji nie da się prowadzić terapii, ale o ile
pacjent jest komunikatywny, można z nim rozmawiać. Dla ich wytrenowanych
organizmów dawka alkoholu po jakiej przychodzą na sesję nie oznacza od razu
upojenia. Zapach alkoholu nie oznacza, że o to siedzi człowiek w sztok pijany, któremu
nie zależy na trzeźwieniu. Przecież z jakiś powodów jednak przyszedł, zamiast
pić w domu czy pod sklepem. Zresztą, gdzie ma przyjść poszukujący pomocy
uzależniony, jak nie do ośrodka czy poradni? Poza tym, tak z czysto terapeutycznego
powodu, jak można odpuścić sobie taką wyśmienitą sytuację terapeutyczną do
pracy z pacjentem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz